Na jakiego Boga ja czekam?

Aż strach myśleć w jakim stałbym miejscu, w jakiej byłbym sytuacji, gdyby pewnego dnia nie przyszedł na świat mały człowiek, któremu nadano imię Jezus. Do czasu Jego narodzin Bóg wydawał się być kimś odległym, niezwykle wyniosłym, kimś do kogo trzeba głośno wołać, a także bać się.

Bóg – człowiek, jakże to wszystko zmienia. Stał się taki jak ja, miał ciało, zmysły, czuł zimno i ciepło, ból, radował się i smucił. Musiał odpoczywać, gdy czuł się zmęczony, spać, miał przyjaciół, do których chodził porozmawiać. Człowiek, jak my… z jedną, niezwykle istotną różnicą. On nie zgrzeszył.

Na naszej stronie parafialnej Miecia zadała kilka pytań. Nie odpowiem na wszystkie, lecz jedno pytanie zawsze do mnie powraca. Możemy o tym też posłuchać w rozważaniu ks. Grzywocza. Pytanie: Na jakiego Boga czekam? Niby takie proste.

Gdy rozglądam się wokół siebie, widzę świat pełen przemocy i zła. Ludziom w większości przychodzi znosić wiele nieszczęść. Czytam czasem wiadomości i zdarza się, że zaciskam pięści w gniewie. Gdzieś w głębi chciałbym, aby przyszedł sprawiedliwy Bóg, który zrobi z tym porządek. Nie tylko usunie zło, ale surowo ukarze winnych, ześle ich na wieczne potępienie. Grzech domaga się kary. Dobrze ci się żyło kosztem innych to teraz cierp wieczne katusze. Takie to proste.

Wystarczy przenieść wzrok z innych na siebie, spojrzeć w głąb własnej duszy. Ileż tam brudu. I co z tego, że nie robię tych wszystkich okropności o których często słyszę. Czy to znaczy, że jestem lepszy? O nie!!! Zamiast żyć pragnieniem Boga, hoduję w sobie złe myśli, urazy, schematy. Osądzam. Ten jest dobry, tamta zła. Myśli, które tworzą atmosferę zła. Nie grzeszę? Moje złe nastawienie do drugiego człowieka jest niczym innym jak odrzuceniem Boga. Staję w jednym szeregu z Herodem.

Gdy spojrzę w siebie, już nie czekam na sędziego, który rozprawi się ze światem. Bo wtedy rozumiem, że to ja jestem tym złym światem. Dla siebie pragnę Boga, który chce mnie zrozumieć, a nie tylko oceniać, cedzić wymówki i potępiać. Dla siebie chcę Boga, który mnie prowadzi jak ojciec dziecko, a nie belfra, co zawsze wie lepiej i tylko poucza. Dla siebie chcę ciepła miłości i miłosierdzia, przebaczenia.

Dla siebie? Nie tylko dla siebie. Widząc siebie w prawdzie Ewangelii, czekam na Boga, który uwolni nas wszystkich od największego cierpienia jakie dręczy świat. Od grzechu. Dlatego chcę żyć, staram się, pragnieniem Boga, aby wszyscy ludzie byli zbawieni. Skoro Bóg tego pragnie, to naszym zadaniem jest Jego pragnienie realizować. Nie przez mędrkowanie i pouczanie, ale przede wszystkim przez przykład miłości ofiarowanej drugiemu człowiekowi, szczególnie wtedy, gdy tak po ludzku, nie zasługuje na to. Na zło, na ataki na wiarę, Boga i Kościół, na mnie, odpowiadać dobrym słowem. Niestety często odpowiadamy tak samo jak ci, którzy nas atakują. Obrażamy.

Czekam na Boga, który przyszedł na świat pełen pokory. On Stwórca wszechświata nie wstydził się urodzić w stajni. Nie przeszkadzało Mu, że pierwszymi witającymi go ludźmi byli pasterze. To wtedy szemrane środowisko. Nie wstydził się przez całe życie iść do zniewolonych grzechem. Warto zwrócić uwagę, że krytyczne słowa miał tylko dla „pobożnych”.

Czekam na Niego i staram się dostrzec Go w pijaczku pod sklepem, w człowieku kpiącym z mojej wiary, w całej biedzie grzechu. On tam jest, w tych zniewolonych sercach i tam czeka na nas. Czeka aż przyjdziemy z dobrym słowem, zrozumieniem, czasem rada, a przede wszystkim obecnością, bo grzech jest często wynikiem wewnętrznej samotności.

Czekam na Boga, który rozumie moje błędy. Nie pochwala, ale rozumie, który jest bliskim przyjacielem. Przyjaciel, prawdziwy przyjaciel, nie odwróci się nigdy, zawsze jest gotów pomóc. Gdy trzeba powie ostro co myśli, ale tez zaraz wyciągnie ręce, otworzy serce,by pomóc. Na takiego Boga czekam. Na przyjaciela, którego nie muszę się bać, bo nie przychodzi, aby mnie dręczyć, lecz aby ratować. Gdyby było inaczej, nie urodziłby się w stajni, ale w królewskim pałacu, wśród blichtru i pychy, w „czystości”. Jezus wszedł w brud i smród świata, naszych dusz, bo jest przyjacielem i jedynie On śmierdzącą stajnię potrafi zmienić w pałac, bo jest Bogiem, bo to On stworzył ten pałac, który zamieniamy w stajnię. Chcę tej zmiany, jak każdy człowiek, chociaż wielu nie ma tego świadomości. Chcę, ale bez Niego to nie może się udać. Dlatego zapraszam Go do siebie, aby zmieniał moje wnętrze, a przeze mnie serca innych, bo przecież Jego pragnieniem jest zbawienie wszystkich, a więc moim zadaniem jest napełnić się radością Ewangelii i spełniać Jego pragnienie, niosąc miłość dalej, do każdego człowieka, konkretnego człowieka, którego Bóg stawia mi na drodze.

Miecia pyta, czy tęsknię za Nim? Tak, bardzo. A czego jeszcze oczekuję? Właśnie tego, aby czynił ze mnie skuteczne narzędzie szerzenia Jego Królestwa. Nie w prawach tego świata, przepisach, ale w sercach. Pragnę i oczekuję, że narodzi się we mnie ogniem miłości.

Od dnia jego narodzin nie ma już strachu. Jezus Chrystus przyszedł na świat, wziął mój grzech, uczynił z niego krzyż i zawlókł go na Golgotę. Tam umarł, zamiast mnie, po trzech dniach wrócił do żywych, dla mnie. Od tego czasu nie ma już lęku. Jest miłość Ojca, pokój w Duchu Świętym i życie w Jezusie, bez końca.

Feliks

Udostępnij